Przez granicę i dalej
Podczas gdy na Charków spadały bomby, matka uciekła do syna – oficera Armii Zbawienia w Warszawie. Miliony jej ukraińskich rodaków są zmuszeni do nowego życia, a salwacjoniści w polskiej stolicy udzielają im wsparcia w tej niełatwej drodze.
Tekst: Dan Kristoffersen
– Bardzo trudno było obserwować te okropne rzeczy, które się działy w Ukrainie, i nadal wykonywać czynności związane z zarządzaniem Korpusem, prowadzeniem Klubu Młodzieżowego czy nawet organizacją herbaty w Klubie seniora, – mówi Oleg Samoilenko.
– Zwłaszcza, gdy moja mama jeszcze była w Charkowie, w schronie przeciwbombowym. W pierwszych dniach wojny byłem bardzo zagubiony, nawet udałem się na rozmowę z psychologiem, aby poukładać wszystko w głowie, natomiast nie bardzo to pomogło, – patrzy na swoją matkę, Irinę.
Oleg stracił ojca, gdy był jeszcze dzieckiem, więc bał się stracić też matkę. Dom jego rodziny w Charkowie – znany jako miasto kwitnącego przemysłu – został zniszczony przez niedawne zawieruchy wojenne. Oficer Ukraińskiej Armii zbawienia przeniósł się do Warszawy cztery lata temu, by razem z żoną Dominiką, która pochodzi z Polski, dowodzić tutejszym korpusem. Obecnie Oleg wita i niesie pomoc uchodźcom, którzy musieli opuścić ojczyznę, zmagając się z traumą i niepewnością przyszłości.
– Na szczęście udało mi się sprowadzić mamę za granicę, większość mojej rodziny jest bezpieczna. Teraz razem pomagamy innym.
Trzy dni ucieczki
Obecnie Irina przebywa z synem, ale podróż była ciężka. Po spędzeniu kilku dni w schronie przeciwbombowym obok własnego mieszkania w Charkowie, czasem bez jedzenia, przykrywając własnymi ciałami lub materacami małe dzieci podczas wybuchów i ataków bombowych – tylko Irinie i kilku innym osobom udało się wyjechać z tego tymczasowego schronu pod ziemią. W pomieszczeniu przebywało łącznie około 40 osób, przeważnie dzieci i osoby starsze.
– Wojska rosyjskie stały prawie tuż obok domu, baliśmy się wychodzić, bo cały czas trwało bombardowanie. Pewnego dnia jedna z bomb zniszczyła nasz dom, ja z mężem i moja siostra zrozumieliśmy, że czas wyjeżdżać.
Irina, która przed wojną udzielała się jako wolontariuszka Armii Zbawienia, pomagając ludziom uciekającym w wyniku konfliktu separatystycznego na Donbasie w 2014 roku, teraz sama była zmuszona do ucieczki.
– Żadna taksówka nie przyjechała i nie zabrała nas z tej okolicy, mimo że proponowaliśmy pieniądze. Dzięki pomocy przyrodniego brata Olega, wydostaliśmy się stąd jego samochodem.
W końcu udało się wyjechać z Charkowa, mimo korku spowodowanego ogromną liczbą uciekających Ukraińców. Tak się zaczęła nasza trzydniowa podróż do Polski. Gdy Irina wyjeżdżała z rodzinnego miasta, wszędzie widziała ukraińskie wojsko. Była tak zszokowana sytuacją, że trudno było się skupić. Po opuszczeniu miasta odgłosy wojny w końcu ustały. Dzięki Armii Zbawienia w Dnieprze, gdzie Oleg był kiedyś oficerem, Irina otrzymała pomoc lokalnego kościoła w transportowaniu, ale jej mąż musiał zostać.
– Jak się czułaś, kiedy w końcu dostałaś się do granicy?
– Płakałam, bo zobaczyłam Olega, – uśmiecha się Irina.
– Jestem bardzo wdzięczna wszystkim ludziom, którzy modlili się za mnie i pomagali. Mimo to wciąż mi się trzęsą ręce i nadal denerwuje się, gdy słyszę syrenę pogotowia lub inne głośne dźwięki.
Nadzieja
Do warszawskiego Punktu Pomocy i Wsparcia AZ, który na co dzień służy jako ośrodek pomocy dla rodzin, codziennie napływają nowi uchodźcy. W rzeczywistości jest to ogromna liczba, ponieważ polscy urzędnicy rekomendują Armię Zbawienia ze względu na jej pomocowy charakter w czasach różnych wyzwań. Jako rodowity Ukraniec Oleg potrafi porozumiewać się w swoim języku ojczystym, a nawet udzielać lekcji języka polskiego. Często przy kawie-herbacie, wysłuchuje wiele historii ucieczki i traumy.
– Czasami brakuje mi słów – mówi Oleg.
– Słyszałem o ludziach, którzy przed wojną wyjechali za granicę, a teraz nie mogą wrócić do domu. Żony, które muszą pożegnać się z mężami na granicy i wiele innych rzeczy. Pewnego dnia ktoś może zostać dyrektorem, następnego uchodźcą bez butów, patrzącym wstecz na zniszczoną szkołę. Jest dużo łez.
– Czy uchodźcy mają gdzie mieszkać?
– To duży problem. Na przykład Warszawa jest już pełna. Ludzie są rozproszeni po hotelach, akademikach, szpitalach lub na kanapach, gdziekolwiek jest miejsce. Ale nie mogą tak żyć wiecznie. To baredzo stresujące, – mówi Oleg.
– Inne korpusy Armii Zbawienia w Polsce pomagają ludziom w schronieniu, ale podstawą jest dobra komunikacja podczas obserwowanego kryzysu, wzajemna pomoc finansowa czy z zakwaterowaniem itc.
Informacja
Wśród najczęstszych pytań nowo przybyłych Ukraińców jest pytanie, gdzie ich dzieci mogą iść do szkoły lub gdzie mogą znaleźć lekarza. Oleg uważa, że wojna pokazuje, jak ważne jest posiadanie lokalnego korpusu Armii Zbawienia. To stała obecność w społeczności przez lata i lata, zawsze chętna do udzielenia pomocy. Nie chodzi tylko o jedzenie i ubrania, ale także o nadzieję i społeczność. Matka Olega, Irina, mogła stracić dom, ale nie mniej ucieszyła się na widok syna i wnuczki po przyjeździe do Warszawy.
– Staramy się pokazać uchodźcom, że w tym wszystkim wciąż są możliwości i szanse. Wielu z nich po prostu potrzebuje czasu, by otrzeć łzy, pozbyć się pierwszego szoku i kogoś, kto powie im, że jest nadzieja na przyszłość.
Armia Zbawienia to miejsce nadziei.